Przyszedł znów czas na napisanie czegoś. Szybko mijają kolejne dwa tygodnie. Zacznę od upałów. Zrobiło się naprawdę ciepło. Czwartek-piątek-sobota mieliśmy codziennie po 36-37°C w cieniu. W południe nie jesteśmy w stanie wiele zrobić. Przypominają mi się rozmowy typowego mojego polskiego rozmówcy, który nigdy nie był w cieplejszym kraju: „jakby się wzięli za robotę, to by mieli co jeść”. Nie da się pracować w takich warunkach. Moment kryzysowy dyrektora w piątek nie zapowiadał mi nic strasznego. Nasz przełożony ma przecież ponad siedemdziesiąt lat, myślałem sobie. Po tygodniu w szkole przydałby się mały odpoczynek, a sobota dla ekonoma to „niezła jazda” – niekończąca się kolejka interesantów. Przedpołudnie zakończyłem mocno poddenerwowany, osobami, które nie powinny się pojawić. Popołudnie dalej intensywnie: przygotowanie kazania na niedzielę, spowiedź młodych w oratorium, potem wieczór z aspirantami.
We wtorek wyszedłem, dyrektor odebrał nas z kliniki. Droga powrotna była spoko – zelżało, już nie jest tak ciepło. Wieczorem dostałem przy stole „braterskie” upomnienie, żeby się oszczędzać. Mam nadzieję, wziąć do serca. Zwolniłem, to na pewno. Próbuję spędzać więcej czasu popołudniu w pokoju, bo jest w nim jedynie 28-29°C, a na zewnątrz wróciły upały. Próbuję uporządkować sprawy pracownicze, skoro już muszę siedzieć w domu. Kolejne skoroszyty pięćdziesiątki zatrudnionych w szkołach, radio, warsztacie, polu i domu w ruch. Zebrałem mnóstwo informacji, poukładałem … po swojemu. Zacząłem przygotowywać w wersji elektroniczne formularze do podatków i ubezpieczeń społecznych – będzie mniej pisania ręcznie
„Życzymy zdrowia”, powtarzają duzi i mali. Czytającym też życzę zdrowia 😊