Co za dziwne uczucie pojawia się
już od ponad tygodnia. Od kilku dni ludzie w koło czy starsi, czy młodzież w liceum,
gdzie uczę zadają mi pytanie „Tamana ve i mompera?” (tłum. Czy już się
zadomowiłeś?). Nie wiem co odpowiedzieć. Szczerze zastanawiam się od jakiegoś czasu,
czy czuję się u siebie.
Dzieje się dużo na misji i poza
nią. Kolejne lekcje w liceum, zajęcia z religii, które ogarniam na prędce. Prowadzę
na luzie zajęcia z francuskiego dla naszych sześciu aspirantów. Pierwsze wypłaty
wydane w ostatnią sobotę września, bo robię za kasjera, księgowego i kadrowego.
Różne sprawy codzienne związane z uprawą na wielu kawałkach na misji i za
ogrodzeniem. Podpisałem z czterdzieści umów o dzierżawę 40-hektarowego pola w Ankilisorohy,
na północ od Ankililoaka. Doglądanie pracowników w przyszkolnym warsztacie,
gdzie chłopcy uczą się stolarki. Posprzątaliśmy w dwa dni garaż samochodowy,
gdzie było zawalone mnóstwem rzeczy, a okazało się, że po u porządkowaniu jest
dużo miejsca. Byłem już kilka razy w naszych „wioskowych” szkołach podstawowych.
Odwiedziłem w następne niedziele wioski: spowiadałem, odprawiałem Mszę i „nieudacznie”
głosiłem kazania. Kilka razy musiałem jechać do Toliara, bo zakupy, bo
sprawy administracyjne, bo odwoziłem dyrektora w podróż do stolicy. Na biurku
zdjęcia rodzinne Michasi czy z siostrami Kasią i Danusią, nad łóżkiem „szpaler”
zdjęć od przyjaciół, na półeczce klasery ze zdjęciami z dawnych lat, a jakoś nie
tęskno. Nie ma za bardzo czasu na myślenie o Polsce i co tam się dzieje, bo
tyle dzieje się tu i teraz.
Od naszego wspólnotowego dnia
skupienia, mam wrażenie, że się zadomowiłem. Jestem u siebie, jakbym tu był
długo, choć nie ma jeszcze miesiąca. Nie rozumiem czasami ludzi, a raczej ich
dialektu. A najgorsze w tym wszystkim, że przychodzą do biura i zaczynają mówić
jakby nic. Ksiądz mówi po malgasku, więc …? Uczę się nieudolnie miejscowego dialektu
Masikoro. Niby mieszkałem dwa lata 75 kilometrów na południe od Ankililoaka,
a mam wrażenie czasami, że jestem daleko daleko od znajomobrzmiącego dialektu Vezo.
Pojawiają się drobne rzeczy,
które tworzą to miejsce i sprawiają, że to jest moje miejsce. Poranne modlitwy
od godz. 5:15, słodkie papaje na obiad, popołudniowa kawa, porządkowane powoli
działy moje działalności w biurze, mnóstwo dzieci i młodzieży wokół, bo szkoła
na miejscu. Czuję, że żyję – pomyślałem sobie.
Nie żeby było łatwo: non stop walczę
z mrówkami, mam wrażenie, że wciąż mnie coś gryzie na skórze, brakuje wiele
rzeczy, które ułatwiłyby pracę, życie, ludzie potrafią dokuczyć, oszukać, wykorzystać,
bo jestem nowy. Upałów nie mamy jak Bemaneviky, ale jest dość ciepło, komary
nie dają czasami spać w nocy, zimna woda podczas wieczornego prysznica orzeźwia,
wszechobecny pył niesiony wiatrem z południa, wciska się wszędzie. Pozostaje
modlitwa i powierzenie siebie, wspólnoty, całego dzieła Bogu, niech na nim
czuwa!
Tak ostatnio o Księdzu myślałam, jak się Ksiądz czuje, czy tęskni i czy już się zadomowił. Cieszę się, że Ksiądz pisze tego bloga 😊😊😊
OdpowiedzUsuń