Mikołajki to był szalony dzień, bo odebrałem po tygodniu przeglądu samochód od mechanika, zrobiłem kolejne duże zakupy w ramach projektu z polskim MSZ-etem - wróciłem do domu padnięty. Wtorek siłą rozpędu – przyjęcie mnóstwa ludzi, którzy czekali na mój powrót, odesłanie sprawozdania do polskiej ambasady w Nairobi z drugiej fazy działań pomocowych, uporządkowanie spraw po mojej tygodniowej nieobecności.
W środę rano miałem jechać znów do Tulearu, niestety nie dałem rady. Ledwo co wstałem, doszedłem do toalety. Wymiotowałem trzy razy i koniec końców utknąłem przytulony do sedesu. Współbracia przyszli po modlitwach i znaleźli mnie tam, bo nie poszedłem odprawić Mszy. Potem akcja kroplówka, lekarstwa, doglądanie w ciągu dnia – co się ze mną mają. Miałem zawroty głowy jak po operacji na ucho środkowe, sześć lat temu. Świat zawirował. Podejrzewam, że mnie wytrzęsło po dwudniowej podróż ze stolicy, zmęczenie poniedziałkowo-wtorkowym bieganiem w Tulear i tak …
Po trzech dniach
doszedłem do siebie, przynajmniej tak mi się wydawało. W sobotę pojechaliśmy po
niezbędne zakupy i wybranie pieniędzy z banku do Tulearu. Wróciliśmy w miarę
szybko, ale było mi strasznie gorąco. Gdy doszedłem do pokoju zmierzyć temperaturę,
termometr wskazywał 40,3°C. Zimny prysznic, paracetamol rozpuszczalny i dwie godziny
studzenia pulsującej głowy przez współbrata. Udało się zbić gorączkę, ale było
ciężko. Niedziela miała być spokojna, więc nic nie przejmując się uczestniczyłem
w parafialnym dniu skupienia, potem okupiłem to znów gorączką. Po obiedzie
uspokoiło się. Ucieszony poszedłem do oratorium na mecz, bo akurat mamy turniej
ks. Bosko. Wróciłem znów cały rozpalony. Co się dzieje?
Dyrektor kazał mi ograniczyć całkowicie wychodzenie z domu, bez potrzeby. Musiałem przeorganizować wszystko. Moje funkcjonowanie od półtora tygodnia, to w ciągu dnia pokój i zaimprowizowane nowe biuro. Przyjmuję ludzi tuż na dole, w pobliżu doglądam warsztaty, kuchnię, składziki. Przed zachodem słońca załatwiam sprawy „wyjazdowe”. Ciekaw jestem jak zafunkcjonuję w takiej rzeczywistości. Udar cieplny to nie jest taka błaha rzecz jak się okazuje. Zmiana funkcjonowania uratowała mnie od zabrania mnie przez inspektora z Ankililoaka.
Szybko minął Adwent, czas zatrzymania, zadumy, zwolnienia – inny niż się spodziewałem 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz