poniedziałek, 20 września 2021

Podróż na Południe i pierwsze kroki

Uroczystość pierwszych ślubów naszych nowicjuszy w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Następnego dnia wyruszyliśmy rano jedynie z godzinnym opóźnieniem z nowicjatu. Zabrałem się z dwudziestoma dwoma nowymi współbraćmi na Południe. Jadę odwiedzić moją poprzednią placówkę. Niestety po przejechaniu przez Antananarivo, zatrzymujemy się. Po niecałej godzinie zepsuł się wałek rozrządu. Nieźle zaczynamy. Mija kolejna godzina, niektórzy idą coś zjeść w pobliskich budkach. Inni doładowują telefon. Rozlega się muzyka, rozmowy, moje pierwsze spotkanie z nimi. Po niecałych trzech godzinach ruszamy dalej. Udało się naprawić samochód, ale po godzinie łapiemy gumę. Kolejne pół godziny w plecy. Jestem wśród swoich, myślę i próbuję zachować spokój. Dopiero o 15:00 zatrzymujemy się na obiad. Dalsza podróż przynosi kolejne rozmowy, więcej muzyki i rozmów. Dojeżdżamy do Fianarantsoa w nocy, zadowoleni, że dotarliśmy szczęśliwie. Zwłaszcza ostatnie 60 kilometrów nie było łatwe. Kierowca robił, co mógł i dojechaliśmy.

Fianarantsoa – wróciły wspomnienia. Ostatnia moja placówka przed powrotem z misji. Odnalazłem mój kubek w kawiarence, książki w magazynku, albę w zakrystii. Co i rusz pracownicy witali się i wspominali. Jeden czy drugi pytał czy wróciłem jako nowy ekonom, bo zapowiadano zmianę. „Ja jadę dalej”. „Niech ksiądz u nas zostanie” – połechtało moje ego. Piątkowe popołudnie spędziłem na boisku. Pierwszy mecz wymęczył mnie doszczętnie. Dawno nie grałem przez dwie godziny z rzędu. Młodzi współbracia poklepywali po ramieniu, a ja kończąc myślałem, że wyzionę ducha. Sobotę zwiedzałem misję i patrzyłem na zmiany zrobione przez ostatnie sześć lat. Dużo się zmieniło w funkcjonowaniu dzieła. Powstaje chociażby dodatkowy budynek na cele dydaktyczne Salezjańskiego Instytutu Filozoficznego. Jak to dumnie brzmi. Przy obecnej liczbie studentów, zaczęło robić się ciasno, więc inspektoria kończy budowę – oczywiście malgaskim zwyczajem – z opóźnieniem. Niedzielę spędziłem w parafii i w oratorium wspominając dawne czasy.

W poniedziałek rano wyruszyliśmy z ks. Graziano dalej na Południe. Przejechaliśmy szybko. Tsitsika, kierowca z domu inspektorialnego, po prostu szalał na drodze. Dojechaliśmy do Tulearu w niecałe osiem godzin, te 540 kilometrów. Widoki jak zawsze zapierały dech w piersiach. Stolica prowincji południowo-zachodniej, przywitała nas upałem, który już króluje w prowincji. Zjedliśmy obfity obiad … i w dalszą drogę. Dyrektor wyjechał po mnie. W naszej wspólnocie w Mahavatse, czekał na mnie jeszcze asystent, którego rzeczy wieźliśmy z Antananarivo. Ostatnie półtorej godziny jazdy, do Ankililoaka, uczyłem się nowej drogi. Cała, no prawie – brakuje jedynie z dwa kilometry, jest asfaltowana. Jedyny mankament to spowalniacze. Przed każdą wioską i w ciągu miejscowości wysokie asfaltowe wałki utrudniają normalną jazdę. Biedne zawieszenie, silnik, sprzęgło wszystko niesamowicie pracuje przez siedemdziesiąt pięć kilometrów. Wieczorem cała wspólnota była w komplecie. Wspólny posiłek zwieńczyło powitanie nowoprzybyłych.

Wtorek zapowiadał się pracowity, ale aż tak? Ks. Berthin, którego mam zastępować na funkcji ekonoma zaczął przekazywać sprawy od samego początku. Oprócz tego przedstawienie uczniom w gimnazjum o 7:00, potem w liceum o 9:30. „Powie ksiądz młodzieży słówko” dziwnie zmroziło mnie, bo wokół nas już upał 34°C. „A popołudniu ma ksiądz pierwsze zajęcia”, oznajmił lekko zdziwiony dyrektor. Nieźle się zaczyna, pomyślałem w duchu. Będę się przedstawiał, godzina jakoś minie. Łamanym malgaskim, próbuję opowiedzieć o sobie, rodzinie, o ojczyźnie. Wszyscy zadowoleni, przeżyliśmy. Wieczór i poranek dzień następny. Poranne rozmyślanie o 5:15, jutrznia, Msza o 6:00 , śniadanie i 7:00 zaczynamy szkołę. Kolejny dzień przekazywania spraw ekonomicznych. Dużo tego, ale co trzeba będzie się jakoś w tym wszystkim odnaleźć. Gimnazjum i liceum na miejscu. Odwiedziny w dwóch wioskowych szkołach, na południe od Ankililoaka. Zmęczenie daje się we znaki. Kolejne dni przychodzi wiatr z południa, niesie chłodek. Na zachodzie lekko pokropił deszcz, bo czuć przedzierającą się nieśmiało wilgoć. Tsiko atsimo (=południowy wiatr) nie pozwala zwilżyć choć trochę spragnionej wody naszej okolicy. Wokół panuje susza. Wszyscy czekają na deszcz. Zniecierpliwieni, głodni, załamani. Nie da rady, przyjdzie czas deszczu, zacznie się nowe życie. Na razie potrzeba cierpliwości.

Kolejka potrzebujących ustawia się pod biurem nowego ekonoma. Pracownicy, biedni, ale i naciągacze. Przyjechał nowy biały – misjonarz, może uda się coś wyciągnąć. Zawsze próbują. Choć znam ogólnie sytuację, odsyłam do tych, którzy są już tutaj od dwóch, trzech lat, niech oni coś zrobią. Piątek odwożę ks. Berthin do Tulearu i dowiaduję się o miejscach, które będę odwiedzał. Wiele z nich jest mi znanych. Dwa lata spędzone tutaj, więc wracają po raz kolejny wspomnienia. Miłe zaskoczenie w Mahavatse, pracownicy z Technikum zgromadzili się, pozdrawiali, wspominali. Ale ksiądz zmęźniał (=przytył), towarzyszyło tradycyjnego „żółwikowi”. Samotny powrót do Ankililoaka był czasem na refleksję i modlitwę. Wieczór mija równie szybko, co poprzednie. Zmęczenie ogarnia każdego.

Sobota mija na praniu, porządkach, a popołudnie na spowiadaniu. Kolejka ustawiona przed naszymi biurami wyludnia się powoli. Po dwóch godzinach w biurze, dwaj chłopcy zaczepiają mnie przy wyjściu. „Może ksiądz nam pomóc z francuskim?” – to zaproszenie już nie raz mi towarzyszyło, choć ciało prosi o odpoczynek. Coś prostego na początek. „Jutro przyjdziemy znowu”. I tak się stało. Poranna Msza w parafii, przywitanie naszej nowoprzybyłej dwójki przez przewodniczącego rady parafialnej. Niedzielne popołudnie dwa chłopcy przysiedli się pod drzewem. Czas minął na powtórce i dalszych przykładach. Tłumy gapiów w oratorium zmieniały się nad naszymi głowami. Jak oni sobie radzą w szkole, wciąż się dziwię.

Jak ja mam odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości? Szkoły, ze swymi problemami, lokalne radio „Mazava”, pracownicy (głównie nauczyciele), uprawy tych kilku hektarów ziemi, hodowla kur, kaczek i królików. Do tego małe stado krów. Boże drogi, miej w opiece – ciśnie się na usta. Co będzie dalej? Czas pokaże. Na razie robi się trochę cieplej 😉

1 komentarz: