czwartek, 20 stycznia 2022

"Oto wszystko czynię nowe…"

To były święta inne niż co roku? Nie wyjechałem na wioskę, bo nie byłem w stanie. W ogóle nie dotrwałem do pasterki, ale w trakcie przedstawienia o Bożym Narodzeniu położyłem się spać z bólem głowy. Święta minęły szybko, między łóżkiem, a jadalnią. Chociaż tyle mogłem pomóc koniec końców, przy stole i przygotowaniu posiłków. W niedzielny wieczór Świętej Rodziny, spędziliśmy miło czas z siostrami „triniterkami” (pewnie się tak nie pisze).

Tydzień następny minął lepiej. Wszystko wydaje się stabilizować. Organizuję się na nowo na misji. Nowe miejsce – nasza biblioteczka przerobiona na moje biuro. Jest tu o wiele chłodniej, choć dobijam spokojnie do 30 stopni popołudniu. Nowy styl – spotkania z ludźmi nie przy biurach, ale właśnie tu na parterze, pod naszymi pokojami, co nie jest „zdrowe”. Nowy wymiar pracy – ograniczam się do spotkań z dorosłymi, mam doglądać domu, bo jestem trochę w środku wydarzeń, zająć się projektami, bo raptem zrobiło się ich sześć równoległych, z czego trzy są zaczęte.

Mam nadzieję, że nowy rok będzie owocny misyjnie, choć inny przez upały, nasłonecznienie i moje w nim odnalezienie się. 😊

wtorek, 21 grudnia 2021

Czas mija szybko

Mikołajki to był szalony dzień, bo odebrałem po tygodniu przeglądu samochód od mechanika, zrobiłem kolejne duże zakupy w ramach projektu z polskim MSZ-etem - wróciłem do domu padnięty. Wtorek siłą rozpędu – przyjęcie mnóstwa ludzi, którzy czekali na mój powrót, odesłanie sprawozdania do polskiej ambasady w Nairobi z drugiej fazy działań pomocowych, uporządkowanie spraw po mojej tygodniowej nieobecności.

W środę rano miałem jechać znów do Tulearu, niestety nie dałem rady. Ledwo co wstałem, doszedłem do toalety. Wymiotowałem trzy razy i koniec końców utknąłem przytulony do sedesu. Współbracia przyszli po modlitwach i znaleźli mnie tam, bo nie poszedłem odprawić Mszy. Potem akcja kroplówka, lekarstwa, doglądanie w ciągu dnia – co się ze mną mają. Miałem zawroty głowy jak po operacji na ucho środkowe, sześć lat temu. Świat zawirował. Podejrzewam, że mnie wytrzęsło po dwudniowej podróż ze stolicy, zmęczenie poniedziałkowo-wtorkowym bieganiem w Tulear i tak …

Po trzech dniach doszedłem do siebie, przynajmniej tak mi się wydawało. W sobotę pojechaliśmy po niezbędne zakupy i wybranie pieniędzy z banku do Tulearu. Wróciliśmy w miarę szybko, ale było mi strasznie gorąco. Gdy doszedłem do pokoju zmierzyć temperaturę, termometr wskazywał 40,3°C. Zimny prysznic, paracetamol rozpuszczalny i dwie godziny studzenia pulsującej głowy przez współbrata. Udało się zbić gorączkę, ale było ciężko. Niedziela miała być spokojna, więc nic nie przejmując się uczestniczyłem w parafialnym dniu skupienia, potem okupiłem to znów gorączką. Po obiedzie uspokoiło się. Ucieszony poszedłem do oratorium na mecz, bo akurat mamy turniej ks. Bosko. Wróciłem znów cały rozpalony. Co się dzieje?

Dyrektor kazał mi ograniczyć całkowicie wychodzenie z domu, bez potrzeby. Musiałem przeorganizować wszystko. Moje funkcjonowanie od półtora tygodnia, to w ciągu dnia pokój i zaimprowizowane nowe biuro. Przyjmuję ludzi tuż na dole, w pobliżu doglądam warsztaty, kuchnię, składziki. Przed zachodem słońca załatwiam sprawy „wyjazdowe”. Ciekaw jestem jak zafunkcjonuję w takiej rzeczywistości. Udar cieplny  to nie jest taka błaha rzecz jak się okazuje. Zmiana funkcjonowania uratowała mnie od zabrania mnie przez inspektora z Ankililoaka.

Szybko minął Adwent, czas zatrzymania, zadumy, zwolnienia – inny niż się spodziewałem 😊

 

poniedziałek, 29 listopada 2021

Pierwszy raz…

Pierwszy raz (chyba) uda się uporządkować listę ubezpieczeń społecznych naszych pracowników w trzech różnych sektorach, które są na misji: szkoła, warsztat, parafia, a jest ich prawie sześćdziesiątka. Został jeszcze jeden ogrodnik do przeniesienia z listy nauczycieli w szkole (nie wiem jak się tam znalazł) na listę pracowników parafii i będzie okej. Urzędy!

Pierwszy raz w życiu pogryzły mnie mrówki. Fakt: łóżko stało za blisko ściany, gdzie sobie wędrują w dwóch kierunkach. W nocy, o północy „wtargnęły na moje łóżko i „zaatakowały”. Najgorsze, że budzisz się, w półśnie, nie wiesz o co chodzi. Kolejne noce już było spokojniej, skropiłem śmierdzącym płynem, odstawiłem od ściany i teraz można spać. Dyrektor, od czterdziestu lat na Madagaskarze, mówi, że trzeba walczyć z mrówkami, choć jest to walka przegrana 😊

Pierwszy raz od kilku miesięcy spadł deszcz, no i była radość, nadzieja, nawet euforia. Wszyscy na niego czekali, z utęsknieniem. Pola są suche jak popiół, pył niesamowity jak powieje z południa (tzw. tsioka atsimo czyt. ciku acimu). Kiedy dojeżdżałem do Ankililoaka, bo byłem na spotkaniu rodziców w jednej z czterech naszych szkół podstawowych „wioskowych”, czułem deszcz w powietrzu, wspaniałe uczucie po fali upałów 38-stopniowych.

Pierwszy raz nocowałem w Mahavatse, naszej wspólnocie w Tulear i w nocy coś mnie pogryzło, pchły czy co, kolejna noc nieprzespana, wszystko swędzi od głowy, do stóp. Na szczęście przyleciały leki, w tym fenistil żel (mała reklama 😉) przysłany przez Gosię K. i się smaruję, piję wapno, zacząłem brać antybiotyk, bo swędzenie nie ustaje trzeci dzień.

Pierwszy raz od trzech miesięcy wróciłem do stolicy. Przyjechałem dwa dni drogi z głębokiego południa na spotkanie ekonomów, ale przede wszystkim zobaczyć jak sprawa moje pobytu, no i jest dobra wiadomość: dostałem wizę pobytową na dwanaście miesięcy. Co za hojność pomyślałem sobie, ale niech wam będzie. Państwo ciągnie grubą kasę z każdego obcokrajowca i większość nie wie, że to nie jest mało, bo prawie czterysta euro. Mam kartę rezydenta, wklejkę do paszportu i jestem legalnie w kraju.


Na koniec, pierwszy raz ktoś mi powiedział, że schudłem, a był to mój wychowanek z Mahavatse, obecnie salezjanin na pierwszym roku studiów filozoficznych we Fianarantsoa. Nie spodziewałem się, że to widać. No cóż jemy zdrowo, ale… może prawda, że „klimat zabójczy, praca mordercza” :P

sobota, 20 listopada 2021

Wciągnięty na całego…

Ile razy już siadałem, aby coś napisać. Tyle rzeczy się dzieje na misji, wiele mnie omija, bo jestem zawalony pracą administracyjną. Próbuję zrobić porządek. Cierpliwości! Każdy wyjazd do Tulear, to pielgrzymka po urzędach. Za każdym razem odwiedziny w inspektoracie pracy, potem oddział ubezpieczeń społecznych (w skrócie CNaPS), odpowiednik naszego ZUS-u. Oczywiście za każdym razem jak jesteśmy w Tulear, robimy zakupy.

Na szczęście jest zawsze młodzież, aspiranci, nie pozwalają zapomnieć, że to oni są najważniejsi. Dalej ciągnę lekcje religii dla całego liceum i francuski dla  aspirantów, choć w jakiś sposób muszę zmniejszyć liczbę zajęć. Najgorszy jest czwartek, wchodzę do klasy o 7:00 dwie godziny, potem francuski i popołudniu od 14:20 znowu dwie godziny z następnymi klasami. Upał jest niemiłosiernym, nikomu nic się nie chce. Kończę w szkole o 17:30. Gdybym miał tylko szkołę, ekstra sprawa. Wolę być z uczniami, zajęcia, rekreacje, rozmowy.

Ale jestem rozrywany, bo trzeba pieniądze na zakupy, sprzedający deski, chciał wcisnąć byle jakie drewno, koła od wozu sparciały, trzeba wymienić, mrówki zamęczyły kilka małych królików, szukamy 30 metrów kabla trójfazowego do pompy w Beroroha, potrzebna składka do wniosków naszych szkół podstawowych do kuratorium. Czasami kilka rzeczy w jednym momencie, więc chodzę jak nakręcony. Miesiąc listopad upływa w melodii piosenki, którą ustawiłem też jako budzik, dzwonek telefonu. Opowiada o relacji do bliskich zmarłych, będziecie mogli sobie posłuchać, to ekstra. Przypominam sobie, że tu jesteśmy „de passage” (=przejazdem).


Wspominamy wiernych zmarłych w listopadzie, a wczoraj uczestniczyliśmy w „famokarana”, otwarciu grobu śp. ks. Michała RAMILISON, księdza diecezjalnego, pochowanego na podwórku szkoły. Przez wiele lat ewangelizował tutejszy region. Trzy dystrykty misyjne zebrały się na uroczystość. Po czterdziestu latach został przeniesiony do nowoutworzonej kwatery dla księży diecezji Tulear. O 15:00 otwarcie grobu, błogosławieństwo księdza i polanie alkoholem z tradycyjnym życzeniem malgaskim. Potem w tanecznym korowodzie ciało zostało przeniesione do kościoła. Po Mszy zaczęliśmy nocne czuwanie, które ucichło ok. 5:00 nad ranem, kiedy wysłaliśmy młodzież się ogarnąć i umyć. Cisza choć przez godzinę 😉 Dziś była uroczysta Msza i przewiezienie do Tulearu, do grobowca diecezji. Chwila odpoczynku i zaraz idziemy do spowiadania. Wciągnięty na całego…

wtorek, 26 października 2021

Szlachetne zdrowie…

Przyszedł znów czas na napisanie czegoś. Szybko mijają kolejne dwa tygodnie. Zacznę od upałów. Zrobiło się naprawdę ciepło. Czwartek-piątek-sobota mieliśmy codziennie po 36-37°C w cieniu. W południe nie jesteśmy w stanie wiele zrobić. Przypominają mi się rozmowy typowego mojego polskiego rozmówcy, który nigdy nie był w cieplejszym kraju: „jakby się wzięli za robotę, to by mieli co jeść”. Nie da się pracować w takich warunkach. Moment kryzysowy dyrektora w piątek nie zapowiadał mi nic strasznego. Nasz przełożony ma przecież ponad siedemdziesiąt lat, myślałem sobie. Po tygodniu w szkole przydałby się mały odpoczynek, a sobota dla ekonoma to „niezła jazda” – niekończąca się kolejka interesantów. Przedpołudnie zakończyłem mocno poddenerwowany, osobami, które nie powinny się pojawić. Popołudnie dalej intensywnie: przygotowanie kazania na niedzielę, spowiedź młodych w oratorium, potem wieczór z aspirantami.

Pierwszy raz odprawiałem Mszę niedzielną sam w Ankililoaka. Kazanie wyszło mi nawet zgrabnie, pomyślałem sobie nieskromnie. Kiedy stanąłem do ofiarowania, poczułem przytłoczenie, ciepło ogarnęło mnie całego. Kończyłem przeistoczenie mocno spocony, zasapany. Pamiętam, że się pomyliłem w końcówce tekstu. Uroczyście odśpiewane „Ojcze nasz” i … zawirowało mi w głowie. Nie widzę tekstu, słabość dopada, czuję, że będzie źle. Siadam, myśląc, że to będzie chwila. Osunąłem się na fotelu. Potem opowiedzieli, że wynieśli mnie do sali obok. Cucili mnie przez godzinę, więc zdążył dojechać lekarz z przychodni, który podał od razu kroplówkę i zdecydował o przewiezieniu do szpitala w Tulear. Przełożona trynitarek wiozła mnie do pewnego momentu, potem za kierownicę siadł proboszcz wracający z otwarcia synodu naszej diecezji. Wszystko trochę jak w półśnie, lekarz, pielęgniarz, kroplówka, zastrzyki, trochę picia. Czuwał wciąż nade mną jeden z aspirantów. Doszedłem do siebie w poniedziałek wieczorem, wtedy też odłączono mnie od stojaka ze zmieniającymi się butelkami. Odpocząłem to na pewno, mimo upału, oczywiście już dawno tyle nie spałem. Czy to efekt podawanych lekarstw?

We wtorek wyszedłem, dyrektor odebrał nas z kliniki. Droga powrotna była spoko – zelżało, już nie jest tak ciepło. Wieczorem dostałem przy stole „braterskie” upomnienie, żeby się oszczędzać. Mam nadzieję, wziąć do serca. Zwolniłem, to na pewno. Próbuję spędzać więcej czasu popołudniu w pokoju, bo jest w nim jedynie 28-29°C, a na zewnątrz wróciły upały. Próbuję uporządkować sprawy pracownicze, skoro już muszę siedzieć w domu. Kolejne skoroszyty pięćdziesiątki zatrudnionych w szkołach, radio, warsztacie, polu i domu w ruch. Zebrałem mnóstwo informacji, poukładałem … po swojemu. Zacząłem przygotowywać w wersji elektroniczne formularze do podatków i ubezpieczeń społecznych – będzie mniej pisania ręcznie

„Życzymy zdrowia”, powtarzają duzi i mali. Czytającym też życzę zdrowia 😊